Stoi na stacji Lokomotywa Ciężka, ogromna i pot z Niej spływa Już jeździłem pociągiem i to nie raz Ale takiej sztuki nie widziałem Stoi na stacji Lokomotywa przyciągnęła uwagę sympatyczną grafiką, a po pierwszej rozgrywce wciągnęła nas mechaniczną prostotą i pozytywnymi emocjami. Z niewielką pomocą zagrały dzieci już 7 letnie, choć przyznaję, że lepiej się gra z trochę starszym towarzystwem. Gra "Stoi na stacji lokomotywa" od razu zdobyła nasze uznanie, bo ma proste zasady, przepiękne grafiki, no i bohaterami są zwierzęta, co dla mojej córki jest wielkim plusem :) Zwierzakami trzeba się zająć i pomóc je przetransportować pociągiem do miejsca przeznaczenia. cash. Jechaliście kiedyś pociągiem z prawdziwym parowozem? Jeśli jeszcze nie – to najwyższa pora nadrobić zaległości, bo podróż na pokładzie pociągu retro to niezapomniana przygoda! Ja wybrałam się Saksońskim Szlakiem Parowozów w Góry Żytawskie, podczas pobytu w Görlitz. Na południowym wschodzie Saksonii, w miejscu, gdzie stykają się granice Polski, Czech i Niemiec, znajdują się malownicze Góry Żytawskie – najmniejsze góry w całych Niemczech, zaliczane do pasma Sudetów. Znajdziemy tu gigantyczne skały z piaskowca, wielkie ostańce wulkaniczne i romantyczne wioski górskie z charakterystycznymi domami przysłupowymi. A jak się tam dostać? W niezwykły sposób, czyli pociągiem z prawdziwym parowozem! Ważna uwaga – warto zakupić wcześniej całodzienny bilet EURO-NYSA-TICKET (cena: 25 zł). Bilet Związku Komunikacyjnego Górnych Łużyc i Dolnego Śląska (ZVON) pozwala na bardzo tanie przemieszczanie się środkami transportu publicznego po przygranicznych terenach Polski, Czech i Niemiec. Bilet uprawnia do poruszania się komunikacją miejską po Zgorzelcu/Goerlitz, przejazdu na trasie Görlitz – Zittau – Görlitz, przejażdżki Żytawską Kolejką Wąskotorową, a także na niektórych odcinkach tras, np. ze Zgorzelca/Goerlitz do Bolesławca czy Jeleniej Góry, skąd można kontynuować podróż do wielu miast Polski. Wszystkie informacje oraz obszar, na którym honorowane sa bilety EURO-NYSA-TICKET, znajdziecie na stronie: Podróż w Góry Żytawskie rozpoczynam na secesyjnym dworcu kolejowym w Görlitz, skąd praktycznie co godzinę odchodzą pociągi do Zittau. Linia kolejowa Görlitz – Zittau to osobliwość na światową skalę! Pociąg jadący pomiędzy dwoma niemieckimi miastami kilkakrotnie przekracza mocno meandrującą Nysę Łużycką i na zmianę jedzie to po polskiej, to po niemieckiej stronie, o czym świadczą widoczne co chwilę słupki graniczne. Co najciekawsze, po polskiej stronie pociąg zatrzymuje się tylko na jednej stacji – Krzewina Zgorzelecka, która funkcjonuje jako dworzec kolejowy… niemieckiego miasteczka Ostritz. To chyba jedyne miasto w Niemczech, które ma stację kolejową na terytorium Polski! Tuż za stacją płynie Nysa Łużycka, stanowiąca granicę polsko-niemiecką. Wystarczy przejść przez kładkę dla pieszych zawieszoną nad Nysą Łużycką i już jesteśmy w Niemczech. Dziś nie robi to już na nikim wrażenia, ale w czasach NRD było to możliwe wyłącznie pod nadzorem Straży Granicznej. Przejazd do Zittau trwa ok. 40 min, a dworzec kolejki wąskotorowej znajduje się tuż obok dworca głównego. Do odjazdu kolejki mam ponad godzinę, którą wykorzystuję na krótki spacer po Zittau. A jest co podziwiać, bo średniowieczne centrum Zittau, podobnie jak w Görlitz, zachowało się niemal w całości i zostało pieczołowicie odrestaurowane. Warto wspomnieć, że Zittau było miastem-założycielem Związku Sześciu Miast utworzonego w 1346 r. Sojusz, w skład którego weszło sześć miast Górnych Łużyc leżących wzdłuż Via Regia (Królewskiej Drogi Łużyckiej): Budziszyn, Görlitz, Kamieniec, Lubań, Löbau i Zittau, powołano dla ochrony kupieckich interesów. Jako kwitnące miejsce handlu Zittau bogaciło się i dynamicznie rozwijało, o czym świadczą wspaniałe renesansowe kamienice i architektura miasta. Jednak pierwszą rzeczą jaka zobaczymy w drodze z dworca do centrum to zrujnowane zakłady firmy VEB ROBUR-Werke Zittau, gdzie produkowano popularne samochody ciężarowe Robur. Sercem Starówki Zittau jest malowniczy rynek, na którym wznosi się okazały neorenesansowy ratusz zaprojektowany we włoskim stylu a’la Palazzo Grande przez słynnego architekta Karla Fryderyka Schinkela. Najważniejszym zabytkiem Zittau jest słynna Żytawska Zasłona Wielkopostna z XV w. znajdująca się w kościele św. Krzyża. Płotno o powierzchni 56 m2 przedstawia 90 scen historii zbawienia. Dawniej tego typu zasłony wieszane były przed ołtarzem w czasie Wielkiego Postu. Był to element średniowiecznej praktyki pokutnej polegającej na zasłanianiu ołtarza i świętych aby grzeszni ludzie nie oglądali Boga. Zasłonę zdejmowano, gdy w Wielką Środę czytane były słowa: et templi scissimum est medium („a zasłona świątyni rozdarła się na dwoje z góry na dół”). Warto zobaczyć także mieszczący się tuż przy rynku kościół św. Jana, renesansowy Dornspachhaus, średniowieczny klasztor Franciszkanów (obecnie siedziba muzeum miejskiego), katolicki kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny oraz wielki budynek komory solnej (Salzhaus) z początku XVI wieku. W 2004 r. w Zittau miała miejsce uroczystość przyjęcia Polski i Czech do Unii Europejskiej, w której uczestniczyli premier Polski Leszek Miller, premier Czech Vladimír Špidla i kanclerz Niemiec Gerhard Schröder. Pora na największą atrakcją dnia czyli przejażdżkę Żytawską Kolejką Wąskotorową, która kursuje do górskich miejscowości Oybin i Jonsdorf. Początki kolejki sięgają 1884 r., kiedy to otwarto linię Saksońskiej Kolei Wąskotorowej z Zittau (Żytawy) do Reichenau (Bogatyni). W 1889 r. powstało połączenie z Zittau do stacji Kurort Oybin i Kurort Jonsdorf, umożliwiając podróż w Góry Żytawskie. W kolejnych latach trasa kolejki została w wydłużona do czeskiego Frydlantu i Hermanic. Kolejka kursowała na niewielkim obszarze, który dziś należy do trzech krajów – Niemiec, Polski i Czech, Jak łatwo się domyślić, do dnia dzisiejszego przetrwał jedynie fragment leżący po stronie niemieckiej (Polacy, jak i Czesi rozebrali swoje odcinki kolejki). Tymczasem niemiecka miłość do kolejnictwa sprawiła, że zabytkowy tabor był pieczołowicie utrzymywany w pełnej sprawności, na bieżąco remontowano tory, a pociągi kursowały nawet w okresie szybko rozwijającej się motoryzacji. Po połączeniu Niemiec kolejka została dofinansowana, stacje odnowione, a tabor jeszcze bardziej dopieszczony. Dziś to perełka wśród kolejek wąskotorowych i jedna z najciekawszych atrakcji kolejowych na terenie śląsko – czesko – saksońskiego pogranicza. Warto przyjechać do Zittau i odbyć wycieczkę prawdziwą lokomotywą, która wygląda dokładnie tak, jak stworzono ją 130 lat temu. Składy kursują codziennie, w odróżnieniu od wielu innych kolei wąskotorowych. Z biletem EURO-NYSA-TICKET oraz dokupionym już w pociągu tzw. biletem historyczny (5 euro) można jeździć cały dzień, dowolną ilość razy. Na trasach jeżdżą pociągi retro z różnych epok. W zależności od terminu możemy przejechać się „Pociągiem Saksońskim” z początku XX w., pociągiem z epoki „Deutsche Reichsbahn” z salonką z lat 20-tych XIX w. albo wagonem motorowym z 1937 r. Pociągi wyruszają z małej zabytkowej stacji nieopodal dworca kolejowego Zittau. Wsiadam do kolejki linii Zittau – Kurort Oybin. Trasa nie jest długa, liczy sobie 12,2 km, natomiast odgałęzienie Bertsdorf – Jonsdorf 3,8 km. Pociąg posiada wagon restauracyjny, gdzie można coś przekąsić i spróbować dobrego piwa z lokalnego browaru. Podróż z Zittau do Oybin trwa 45 minut. Pociąg przejeżdża przez przedmieścia Zittau i okoliczne wsie, po czym kieruje się w stronę kurortów, gdzie czuć już rześkie górskie powietrze. Na stacji Bertsdorf, gdzie droga się rozwidla, można się przesiąść do pociągu jadącego do Jonsdorf. W szczycie sezonu cztery razy dziennie równocześnie ruszają stamtąd dwa pociągi parowe: jeden do Oybin i drugi do Jonsdorf. Ten niecodzienny spektakl sprawia, że można się poczuć, jakby czas cofnął się do złotej ery parowozów! Miłośnicy pieszych wędrówek mogą dojechać kolejką do jednej z końcowych stacji, np. do Kurortu Oybin i potem przejść pieszo malowniczą trasą prowadzącą do Jonsdorfu (6 km). Kurort Oybin to popularne uzdrowisko i zarazem malownicze miasteczko. Warto przespacerować się po okolicy i podziwiać domy przysłupowo-zrębowe, które są równie charakterystyczne dla śląsko-czesko-saksońskiego pogranicza, tak jak domy podhalańskie dla Zakopanego albo domy tyrolskie dla Alp. Łączą w sobie dwa ludowe rodzaje budownictwa: słowiański styl belek i pochodzący z Frankonii mur pruski. Typowy dom przysłupowy ma dwie kondygnacje i dach dwuspadowy. Składa się z dwóch części: mieszkalnej, zbudowanej z drewna, izby zrębowej (poziome belki łączą się na rogach budynku „na zrąb”) oraz gospodarczej, murowanej. Piętro budowane jest w konstrukcji ryglowej, wypełnionej słomą i gliną. Konstrukcja taka opiera się na zewnętrznych, drewnianych słupach zwanych przysłupami, stąd nazwa domów. Wielką atrakcję Oybin stanowią imponujące ruiny średniowiecznego czeskiego zamku królewskiego oraz pozostałości dawnego klasztoru celestynów. W XIV . zamek stał się jedną z ulubionych siedzib cesarza Karola IV Luksemburskiego (1316-1378), który swoją obecnością chciał podkreślić czeskie panowanie na Ziemi Żytawskiej. Za jego rządów miała miejsce rozbudowa twierdzy, a także rozpoczęta została budowa klasztoru dla przybyłych tu z odległych Włoch i Francji cystersów. W 1577 r. w wyniku uderzenia pioruna cały kompleks został dotkliwie zniszczony przez pożar. Po tym tragicznym wydarzeniu zaniedbany i opuszczony zamek zaczął stopniowo popadać w coraz to większą ruinę. Ostatecznego zniszczenia zamku i klasztoru dokonał obryw skalny jaki miał miejsce w 1681 roku. Doskonała akustyka sprawia, że w ruinach pozbawionego dachu kościoła ze strzelistymi, gotyckimi oknami często organizowane są różnego przedstawienia oraz koncerty muzyki poważnej. To co, macie ochotę na przejażdżkę? :) (Visited 667 times, 1 visits today) Parowozy z Białogardu. Pracownia Stefana Bochenka to miejsce, gdzie Tuwimowe strofy niemal od razu przychodzą do głowy. I nie ma znaczenia, że lokomotywy ze szkolnego wierszyka zrobione są z papieru. Pociąg do pociągów Pan Stefan na kolei przepracował 32 lata. – Aż się pani w ZUS-ie zdziwiła, jak składałem papiery na emeryturę. Przyniosłem swoje świadectwo pracy i pani mnie pyta: „a gdzie reszta?”. A ja się śmieję, że to wszystko, co mam – mówi. W białogardzkiej parowozowni od 1947 r. pracował też jego tata Franciszek. Mały Stefan zaglądał tam chętnie i kiedy tylko mógł, wdrapywał się do kabiny parowozu. Tak zaczęła się jego wielka miłość do lokomotyw i pasja modelarska. – Jak byłem mały, nie było za wiele zabawek. Jak chciałem mieć samochód, to musiałem go sobie sam zrobić. Na przykład z drewnianej szpulki, którą dostawałem od mamy, kiedy skończyły się nawinięte na nią nici – wspomina. Pierwszy model powstał w Choszcznie, dokąd pojechał za żoną. – Zacząłem go robić w marcu 1976 r. Zajęło mi to 74 dni – mówi, wertując zeszyt, w którym zapisuje od ćwierćwiecza dzień po dniu postępy w pracy nad każdym modelem. – Dziwnym trafem, kiedy już wróciłem do Białogardu, ten parowóz przyjechał za mną. Miał być tu naprawiany, ale został – dodaje. Zrobienie maleńkiego cudeńka wymaga sporo czasu i cierpliwości. Lokomotywa wąskotorówki to jakieś 15–25 dni pracy. Ale Big Boya, największy parowóz na świecie, robił aż 1318 dni. – Co to był za parowóz! Kolos! Musiał mieć łamaną ramę, żeby zmieścić się na zakrętach. Mój model, w skali 1:15, sam miał 3 m długości! – mówi z zapałem. O parowozach i o tym, jak działają, może opowiadać godzinami z niesłabnącą pasją, tłumacząc zadanie, które spełnia w wielkiej maszynie najdrobniejsze kółko, pokrętło czy przekładnia. – Najnowsze superszybkie pociągi nie budzą już takich emocji. Tam się wsiada i jedzie jak w samochodzie – mówi z rozrzewnieniem, wspominając czar parowozów. Pasja rodzinna Kiedy już sam pracował na kolei, zabierał do pracy swojego syna Irka. – A on w każdą dziurę zajrzał! Do kanału pod spodem właził, nawet na ruszcie paleniska był! – przyznaje ze śmiechem. Pan Irek odziedziczył talenty taty i razem z nim klei modele. Podpatruje ich też wnuczek, drugoklasista Pawełek. – Już ja się nie boję, że rodzinna pasja zniknie. Cieszę się, że syn też ma takie zdolności, to przekaże tę tradycję dalej – uśmiecha się pan Stefan. Wspólnie z synem kończą najnowsze dzieło: niemiecki parowóz BR 50. – U nas w Polsce też jeździł po wojnie, ale jako Ty-5. Ten został wyprodukowany w 1940 r. z numerem fabrycznym 2370 albo 2356. Musi jeszcze dostać niemieckiego orła, żeby było jak na oryginale – mówi modelarz. Na strychu białogardzkiej kamienicy nie ma zapachu smaru i sadzy parowozowni. Zastąpiła je woń klejów, farb i lakierów. Ale pan Stefan doskonale pamięta zgrzyt kół, charakterystyczny gwizd, zapach pary w kotłach i… kawę. – Kawa to nieodłączny element kolejarskiego życia. Mieliśmy takie aluminiowe baniaki z kranikiem, nalewało się do butelki od mleka i na parowozie przy kotle stawiało, żeby nie wystygła. Teraz kawa też musi być. Tylko że w kubeczku termicznym – śmieje się pan Stefan. Puste tory Z sentymentem wspomina także czasy, gdy parowozy przyjeżdżały i wyjeżdżały z białogardzkiej stacji kolejowej. – Nasz naczelnik, pierwszy powojenny naczelnik w Białogardzie, który jeszcze repatriantów woził jako maszynista, aż do emerytury trzymał u nas parowozy. W Stargardzie zlikwidowane, w Słupsku już dawno ich nie było, a w Białogardzie do ostatka się trzymały. Dopiero na początku lat 90. ubiegłego wieku wyparły je spalinówki – opowiada. – Pamiętam, jak nasz ostatni parowóz, lokomotywa PT-47, wrócił ze swojej ostatniej służby. Przyprowadził pociąg osobowy ze Stargardu i wjechał do szopy. Miał zostać u nas jako pomnik techniki, ale zakład zlikwidowali. Na szczęście znalazło się miejsce dla niego na emeryturę. Pięknie odmalowany stoi przy drugim peronie w Stargardzie Szczecińskim – dodaje. Z tego sentymentu nadaje niektórym modelom numery inwentarzowe, takie jakie miały parowozy jeżdżące w Białogardzie. Na maleńkich tabliczkach można je bez trudu odczytać. – Białogard był ważnym węzłem kolejowym, a teraz nie ma nic, nawet dyżurnego ruchu już nie potrzeba. To już nie kolej. Pociąg tylko przez stację przeleci i zostają puste tory. A mnie – moje modele – zamyśla się pan Stefan. Na szczęście nie grozi mu nuda. Choć spod jego zręcznych palców wyjechało już w świat ponad 350 lokomotyw, ciągle wiele jest do zrobienia. – Teraz przymierzam się do francuskiego Cramptona, chciałbym też zrobić słynnego Adlera, pierwszy parowóz zbudowany w Niemczech. Jest ich tak dużo, że życia mi nie starczy – zapewnia z uśmiechem.

stoi na stacji lokomotywa